sobota, 26 września 2009

Demolka

Nie cierpię brzydkich miejsc. Zawsze staram się dbać o otoczenie. I strasznie wkurzają mnie syfiarze rzucający śmieci gdzie popadnie i plujący na ulicę, i debile mażący po świeżo pomalowanych ścianach jakieś tandetne mazaje (w odróżnieniu od graffiti na wysokim poziomie, malowanego za zgodą właściciela muru, ktore jest przecież sztuką).
W wersji przystankowo-autobusowej to wywalanie zawartości śmietników, wydrapywanie napisów na szybach, rozpruwanie siedzeń i łamanie ławek. Może oni są w śmietniku chowani i chcą się poczuć jak w domu, ale ja sobie wypraszam!
Tym razem spieniłam się okrutnie, kiedy zobaczyłam jak kilku małoletnich gnojków, po prostu na chama rozpierdziela wszystkie jak leci szyby w wiacie przystankowej. Zanim dodzwoniłam się na policję, już gnoi nie było. A że było ciemno to mogłam się ugryźć w zadnią stronę, bo jak tu kogokolwiek zapamiętać.
Następnego dnia ktoś radośnie opowiedział mi w formie anegdotki, jak to jacyś kolesie rozwalili wiatę i zaraz potem wpadli na babkę mieszkającą w domu obok, po czym dumni z siebie pochwalili się, jakoby zapłaciłam im firma zajmująca się naprawą wiat, bo im coś tam do ubezpieczenia brakuje…
A mi po prostu wszystko opadło. Ja chyba za prosty człowiek jestem na te czasy.

niedziela, 6 września 2009

Roboty na drogach

Poprzesuwali przystanki, a busiki suną leniwie, acz nerwowo, z innymi samochodami, po jednym, zatkanym pasie. Luzik. Niestety rano muszę wstać wcześniej o godzinę, bo przed pracą muszę zrobić, w zastępstwie, jednemu niepełnosprawnemu panu śniadanie. Sama opieka czy robienie śniadania problemem nie jest, ale jest niestety zmiana warunków jazdy. 
Przywykłam do tego, że jadę sama, słuchając muzy na mp3, co bardzo lubię. Taki poranny czas na relaks. Teraz nie ma takiej opcji. Zbyt dużo znajomych osób jedzie tym samym, wcześniejszym, autobusem. Jak zwykle rzucam szybkie cześć i zasuwam na dalekie pojedyncze miejsce… A niestety, każdy kto mnie zna, za mną… No to wyciągam słuchawki z uszu i próbuję konwersować. Z jedną osobą jeszcze się da, ale… rozmówców zwykle mam dwoje: chorego na zespół downa chłopaka, który niestety bardzo niewyraźnie mówi, ale domaga się uwagi i przemiłą skądinąd koleżankę, której niestety wody płodowe wchłonęły całe poczucie humoru podczas pierwszej ciąży… szkoda tylko, że go nie oddały zanim odeszły. Koleżanka owa też domaga się uwagi, niestety ignoruje zupełnie chorego chłopca, bo skoncentrowana jest tylko na córce, którą odwozi do przedszkola. Ale na litość boską, dlaczego oni mówią jednocześnie?!

Autobusowy historycznie

Autobusowy historycznie