Nie cierpię brzydkich miejsc. Zawsze staram się dbać o otoczenie. I strasznie wkurzają mnie syfiarze rzucający śmieci gdzie popadnie i plujący na ulicę, i debile mażący po świeżo pomalowanych ścianach jakieś tandetne mazaje (w odróżnieniu od graffiti na wysokim poziomie, malowanego za zgodą właściciela muru, ktore jest przecież sztuką).
W wersji przystankowo-autobusowej to wywalanie zawartości śmietników, wydrapywanie napisów na szybach, rozpruwanie siedzeń i łamanie ławek. Może oni są w śmietniku chowani i chcą się poczuć jak w domu, ale ja sobie wypraszam!
Tym razem spieniłam się okrutnie, kiedy zobaczyłam jak kilku małoletnich gnojków, po prostu na chama rozpierdziela wszystkie jak leci szyby w wiacie przystankowej. Zanim dodzwoniłam się na policję, już gnoi nie było. A że było ciemno to mogłam się ugryźć w zadnią stronę, bo jak tu kogokolwiek zapamiętać.
Następnego dnia ktoś radośnie opowiedział mi w formie anegdotki, jak to jacyś kolesie rozwalili wiatę i zaraz potem wpadli na babkę mieszkającą w domu obok, po czym dumni z siebie pochwalili się, jakoby zapłaciłam im firma zajmująca się naprawą wiat, bo im coś tam do ubezpieczenia brakuje…
A mi po prostu wszystko opadło. Ja chyba za prosty człowiek jestem na te czasy.