Troszeczkę zasiedziałam się u kolegi. Nooo doobra… u exa :p i mój aktualny też się zjawił. We trójkę (plus kot) spędziliśmy fantastyczny wieczór. W okońcu obejrzałam sobie najnowszego Batmana. Byłam tak zachwycona najnowszą wersją Jokera i efektami specjalnymi, że nie oderwałam się od telewizora na czas i ostatni bus w kierunku domu poooszeeedł w pizdu! Teoretycznie byłam dzielnicę obok… ale pomiędzy dzielnicami ciemny las i mróz jak cholera. Chociaż mam dziwne wrażenie, że mróz jak cholera był też i gdzie indziej… Jak on to robi, że jest w kilku miejscach na raz?
Ex zaparł się przednimi i zadnimi nogami, że na piechotę nie pójdę, co właśnie uparcie zamierzałam uczynić. Wezwał taksówke i dał kasę na przejazd. Zarządził, że M. też mam odwieść do domu. Ok. Kochany jest.
Nieco mnie zmroziło i to znacznie bardziej niż mróz, kiedy się zorientowałam, że exio wezwał Medyka… Grrr.. Ale jak to się mówi… darowanemu koniowi się nie zagląda :D.
Pan kierowca okazał się przemiły, uczynny, sympatyczny i zabawny. Przegadaliśmy całą drogę. A była całkiem spora, bo musieliśmy jechać dookoła, bo M. mieszka w zupełnie innej części Gdyni. M. został wysadzony bez szwanku pod chatą, a ja pojechałam do domku. Trochę się bałam , że mi kasy nie starczy na całą drogę… a z drugiej strony miałam ochotę nieco się przejść… Wysiadłam więc nieco wcześniej, ale i tak rachunek przekroczył sumę, którą dał ex… Desperacko przeszukałam kieszenie i podałam resztę kaski. A Przemiły Pan Kierowiec, z miłym uśmiechem oddał mi to co z takim trudem wysupłałam i życzył miłego wieczoru.
Bilans kasowy wyszedł na zero. Sympatia zdecydowanie w dodatniej temperaturze. :)