Zapomniałam kupić miesięcznego :/. W różnych miejscach da się kupić znaczki do starych biletów, ale ja już mam elektroniczny, bo chciałam ułatwień… Więc dupa blada :(. Pierwszy raz od lat jeżdżę na biletach jednorazowych, w tym celu musiałam opróżnić skarbonkę, bo w portfelu same banknoty po 100 zł… (niezbyt dużo, za to grube). Dzisiaj w związku z tym obraził się na mnie kierowca, bo gdzie on niby ma taką drobnicę trzymać… Ale czym ja mam zapłacić? Wiem, że to drobiazgi… ale w końcu też pieniądze! Stówki też nie chciał przyjąć :/.
Dzisiaj z obowiązkowej wizyty w Tesco, którego nienawidzę, ale tylko tam mają puszki dla kotów w odpowiednich cenach, wracałam obładowana rozpierdzielającymi się siatami. Nieco nieuprzejmie zablokowałam siedzenie obok zakupami, ale nie odpaliłam empetrójki, żeby zajażyć, że ktoś chce usiąść. Ale nie na długo… Zaraz za mną usiadła kobieta z koszmarnym dzieciakiem, który całą drogę uczył się liczyć… 1, 2, 3, 4, 8, 7, 15… i od początku. Namolny… piskliwy… gotujący mózg… głosik. Nie zdzierżyłam i odpaliłam muzę – na tyle głośno, żeby nie było słychać odliczania. Zaraz na kolejnym przystanku wsiadła babcia, która natychmiast do mnie dopadła i zaczęła pruć jadaczkę, że gówniarstwo (ponad 30 lat i gówniarstwo? ;p) głośno muzyki słucha i w takich warunkach nie da się podróżować. Grzecznie wyjęłam słuchawki… Mały gnojek odliczał… 3, 4. 8… Kurrrrr….! Wetknęłam słuchawki i wykrzywiłam się do babci. Babcia obrażona dosiadła się do małego gnojka i zaczęła do niego skrzekliwie dziubdziulić… Ja pier….!! Oszaleć można!
Na szczęście tuż przede mną usiadł wyjątkowo śmierdzący dziadyga i całe obrażone towarzystwo uciekło do tyłu pojazdu. Dzięki Boże za śmierdziuchów ;p.