Zasiadłam sobie spokojnie w autobusie. Jakimś niesamowitym fuksem znalazło się wolne miejsce przy oknie. Rozmarzona słuchałam sobie ryczącego w słuchawkach Linkin Park, a jedynym moim świadomym kontaktem z otoczeniem było ciągłe poprawianie na głowie kapelusza, uporczywie strącanego przez nachalną szybę, albo pana siedzącego za mną…
- Łup! Łup! Łup! – nagle usłyszałam. A właściwie poczułam potężną wibrację, bo empetrójka głośno dawała czadu.
Nerwowo spojrzałam w okno. A tam… Cóż… Autobus właśnie stał na przystanku… Obok autobusu stała jakaś pracownicza półciężarówka, a z siedzenia pasażera wychylał się przez okno, aż wystawał do pasa, robol w kombinezonie. Szczerzył radośnie zębiska, machał radośnie i walił pięścią w szybę.
Jak nie nosiłam kapelusza, to ludzie zachowywali się normalniej ;p.